środa, 18 maja 2016

Wyjazdowe chrzciny zbiorowe, czyli jak wypędzić diabła w pięknych okolicznościach przyrody.

Jest takie miejsce gdzie ciągle wieje, jest takie miejsce, gdzie słońce do wody się śmieje. Jest taki zakątek, za który oddałbyś majątek. A chwile w nim spędzone nie powinny być tracone. Warto tam wylądować  by pędzący czas choć trochę wyhamować. 



Zgodnie z harmonogramem czas na krótką fotorelację z chrzcin Adasia i Wojtusia, następnych po Maksie, łobuzów z Palczewskiego rodu.
No może najpierw należałoby opisać jeszcze konfiturę z czerwonej cebuli, którą przyrządziłam także u Mamy - w ten sam weekend co powstało ciasto i indyk. Ale pozwólcie, że zostawię sobie tę konfiturę na deser i stosowną chwilę.



Wracając do chrzcin wyjazdowych - to choć pogoda nas nie rozpieszczała trzeba przyznać, że Adaś i Wojtuś wkroczyli na drogę wiary w bardzo pięknej scenerii mazurskich pól i jezior, w gronie najbliższej rodziny. A sama uroczystość odbyła się w malutkiej, wiejskiej kapliczce, za sprawą przesympatycznego Księdza "dojeżdżającego". Była więc to esencja sakramentu, bez kościelnego blichtru i uroczystego zadęcia, a pełna serdecznego kontaktu z wiarą i bliskimi.
Ponieważ mój telefon cały wyjazd przeleżał w pokoju, zdjęć mam mało, ale mogę Was zapewnić, że było pysznie, pięknie, stylowo i niczego nam nie zabrakło za sprawą gościny i pysznej kuchni - głównie dwóch zorganizowanych kobitek - Ewy i Asi jak również sympatycznej obsługi restauracji. No może zabrakło ... czasu i sił na luz i odpoczynek w pięknym plenerze jaki odwiedziliśmy. Ale tak to jest z dzieciakami - dopiero po kilku dniach uczysz się z nimi odpoczywać bo one uczą się ze sobą przebywać. Pomyśleć, że kiedyś każdą chwilę się umiało złapać... (czy to zabrzmiało jakbym stara była?)

Żegnajcie Mazury, witaj Anglio... przybywamy, ciekawe czy tam nasze chwile wykorzystamy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy konstruktywny komentarz mile widziany