... czyli wpis o wszystkim i o niczym. Postanowiłam dokończyć
wpis z zeszłego tygodnia, a raczej uzupełnić go o pozytywne wątki. Tak się wtedy złożyło, że w sposób nieplanowany i emocjonalny jedna, ciężka myśl zdominowała moją wypowiedź. I wpis, który z założenia miał być optymistyczną refleksją w ciepłych barwach jesieni, stał się studium nad słabością i głupotą ludzkiego (czy może polskiego) gatunku.
Myślę, że to najlepsza okazja naprawić ten
błąd skoro i tak nie mogę zdecydować się, które z ostatnio
przygotowywanych dań opisać.
Tak więc wracając do tematu - uwielbiam jesienne spacery, uwielbiam grzybobrania. Generalnie uwielbiam w ten sposób spędzać czas. Nauczyli mnie tego Rodzice. To z nimi i Siostrą odbywałam pierwsze wielogodzinne, piesze wycieczki po okolicznych lasach. Były ogniska, pieczone ziemniaki, zbieranie kolorowych liści, grzybów, jagód, borówek czy tam poziomek - wszystkiego co piękne w lesie o różnych porach roku. A teraz? Taka już jestem stara, że własne dziecko do lasu zabieram. Niestety widać, że Spinu to dziecko miasta. Na razie nie wykazuje zachwytu tymi naszymi wyprawami, a czasem wręcz przeciwnie - manifestuje swoje niezadowolenie gdy liście pod stopami za głośno szeleszczą ;) I skąd to się takie wzięło? Zarówno ja i Mąż spędzaliśmy w dzieciństwie dużo czasu na łonie natury. Mąż bardziej na rybach - ja na grzybach. A tu wyszedł taki mały "Monk". Mimo to będziemy go zabierać na leśne wycieczki - dopóki się Spinu vel Dżino nie przekona ;) Ma jeszcze czas bo dopiero dwa latka skończył.
A propos grzybów. Czy ktoś wie gdzie one się pochowały? W ostatnich dniach dwukrotnie byliśmy na poszukiwaniach. W dwóch różnych miejscach - z czego jedno zawsze nas hojnie obdarowywało. Tym razem efekt opłakany: trzy podsuszone podgrzybki, dwa nadgniłe, robaczywe prawdziwki i kilka czerwonych... ale muchomorków. Marny był dla nas ten sezon. Jakoś, gdzieś musieliśmy się minąć z grzybami. Ale czasu spędzonego razem i zażytego świeżego powietrza oraz malowniczych krajobrazów na szczęście nie da się skalkulować. Tymczasem kolejne ciepłe dni przed nami. Fantastycznie. Oby jak najdłużej. Może jeszcze uda nam się wybrać na leśne szlaki.
A na zakończenie refleksji (o niczym poważnym na szczęście) kilka ujęć z naszych tegorocznych, jesiennych wypraw
|
Jesienne porządki na RODOS |
|
...Mamo rozdzielmy prace - Ty grabisz ja rozrzucam ;) |
|
Okoliczne grzyby jakiś czas temu... |
|
|
|
|
|
... i w ostatni weekend |
|
Wyprawa do parku ... na huśtawkę i gołębie |
|
Jakoś przy ganianiu gołębi liście fajniej szeleszczą |
|
Na koniec wycieczki dzięcioł w akcji podejrzany ukradkiem |
|
A zamiast grzybów - moje imieninowe bukiety z liści i pyszne wino na pocieszenie ;)
W takim wydaniu jesień to piękna pora roku i oby nie miała okazji pokazać swego drugiego oblicza - tego mniej wdzięcznego do fotografowania i opisywania.
Może za ciepła ta jesień? Nie wiem ja na grzybach się nie znam. Jedyną wyprawą na grzyby jest u mnie polowanie na ładne pieczarki, na targu :D
OdpowiedzUsuńA pogoda baaardzo słoneczna przynajmniej u mnie.
z grzybami niestety już nie tak łatwo.
OdpowiedzUsuń