Przepis na Kuchnię po mojemu:
Składniki:
- trochę nudy
- o dwa lata przedłużający się urlop macierzyński
- garnek pasji do gotowania
- duża szczypta uwielbienia do jedzenia
- porcja radości z karmienia innych
- potrzeba samorealizacji
Kiedy już wszystkie składniki buzują w Tobie. Kiedy czujesz, że chcesz coś zrobić. Kiedy w głowie miksują Ci się pomysły na dania, tytuły teksty. To wszystko oznacza, że jesteś gotowa/y, żeby stworzyć "jakąś" jakość. :)
Tak było u mnie. Brak możliwości powrotu do starej firmy po macierzyńskim, Mąż ciągle w pracy albo nieobecny, Syncio, który już nie był noworodkiem i dawał czasem chwile wytchnienia....
W takich okolicznościach 23 maja 13 r. pierwszy - trochę drętwy wpis ujrzał światło dzienne ;)
Kuchnia po mojemu jest realizacją moich pasji: grafomańskich zapędów z dzieciństwa i pasji do gotowania, która ujawniła się dość późno (Mama dokąd razem mieszkałyśmy zastanawiała się czy ja cokolwiek kiedyś ugotuję, a Teściowa martwiła się czy jej pierworodnego Syna nie zagłodzę ;)
Pora ochrzcić Gluciora
Powiew świeżości z nad morza
Wspomnienie kulinarnej wolności...
... i nadmorskiej rzeczywistości
Z powrotem do prawdziwej rzeczywistości, czyli kiedy Mały Brzdąc choruje
Moja chwila na refleksje
I przemyśleń ciąg dalszy
Podejście do żywienia dziecka - po mojemu zdrowo - ... byle z dystansem
Gorzka nauka świętowania
Przemyślenia z podróży
Refleksje zdarza mi się mieć nawet przy papryce
No i stało się to co kiedyś stać się musiało. Dnia 9 lutego odeszła moja kochana Babunia. Ta, w której ogrodzie pachniało wakacjami. Ta, która przyjeżdżała przed laty o 7 rano na kontrolę czy w szafkach porządek - z siatą smakołyków oczywiście. Ta, z którą mieszkałam i dorastałam. Ta, która choć się z nami nie zgadzała to nie potępiała.
Skromna, spokojna. Kiedyś zawsze uśmiechnięta. Wszystkich w okolicy znała, wszystko załatwić umiała.
Przede wszystkim scalała rodzinę, studziła zapalczywego Męża (mojego Dziadka), a potem po prostu się nim opiekowała wraz z Mamą moją.
Z upływem czasu coraz bardziej schorowana, ale zawsze dzielna. Nie chciała wiele - żeby jej bliscy byli bezpieczni i żeby ciężarem nie była. I nie była. Choć czasem nerwy brały bo im człowiek starszy tym bardziej uparty, to każda chwila z Nią spędzona była cudowna i na miarę złota.
Choć wiem, że była coraz słabsza i pieprzone zapalenie płuc jej życiodajny oddech zabierało to narazie wypełnia moje serce żal i złość, że już Kochanej Babci Heni nie zobaczę. Że już śniadania z nią nigdy nie zjemy i nie poplotkujemy grzejąc się na słoneczku w ogrodzie; że już z moim Maksiem nie będą sobie z dzióbków wyjadać - dosłownie.... .
Zła jestem na dorosłe życie ... same pożegnania i ta świadomość straty.... Zła, smutna, stęskniona .... ech... .
Choć życie brutalnie toczy się dalej... Ludzie nadal się rodzą, śmieją, żartują, pracują, kupują i planują swój świat to autorka Kuchni po mojemu musi się osobiście pozbierać zanim wróci do życia w pełni.
Na zawsze stęskniona... opis bloga mnie prześladuje. Co otrząsnę się ze straty jednej ważnej osoby to pojawia się zagrożenie utraty następnej. Jestem podłamana wynikiem ... jest źle. Czy damy radę? Musimy do cholery...
03.09.2020
Dziś pierwsza chemia.... oby działało to świństwo na jeszcze większe świństwo z jakim mamy do czynienia. Boimy się, ale z całego serca wierzymy i wysyłamy dobre fluidy Mamie. Inna sprawa, że żeby leczyć się u nas to trzeba mieć naprawdę zdrowie...i cierpliwość. Zresztą nie wiem czy to tylko u nas czy w świecie też zdarzają się absurdalnie nie miłe i niepotrzebne zachowania wobec Pacjenta. Mam nadzieję, że wtopa w traktowaniu mojej Mamy zostanie przykryta dalszym kompetentnym działaniem. Nie wchodzę w szczegóły. Wolę trzymać kciuki i myślami być z Nią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy konstruktywny komentarz mile widziany