Życie jest życiem. Bywa okrutne i nie zawsze bierze pod uwagę nasze zachcianki. No ale ... nie wchodząc w zbyt prywatne szczegóły - udało się. Jestem z powrotem. Tak jak już pisałam wcześniej. Łatwo nie było. Jeśli chodzi o małżeńską rozłąkę. Teraz już wiem z autopsji, że nie da się być razem na odległość. Za dużo to kosztuje. Nerwy, domysły, wzajemne pretensje, telefoniczne fochy i różne straszne rzeczy towarzyszą zbyt długim rozstaniom. Bardzo to dużo kosztuje.
Obok tych negatywnych skutków ubocznych są też pozytywne aspekty mojej dwumiesięcznej wyprawy. Chociażby czas spędzony z Babcią, a potem także z Mamą, która wróciła z rehabilitacji. Tylko dla takich spraw warto ryzykować tak długie rozstania z domem. Lufki wiśniówki wypite z Babcią z okazji Jej imienin i wspólny śmiech do łez, wieczory z Mamą i hałaśliwy tupot stópek mojego Syna biegającego z radością po całym, wielkim domu. Tych momentów nikt nam nie odbierze i dla nich warto zatrzymać na jakiś czas swoje życie.
Choć nawet jeśli się to życie próbuje się zatrzymać - to i tak czas płynie nieubłaganie. Mamy już 2014 rok... końcówkę stycznia, a do tego... "Matko Bosko"... oddech "trzydziechy" na karku. Czas wziąć się za siebie i swoje sprawy. Trzeba wyleczyć Męża. Syna przygotować do przedszkola, a siebie do powrotu na tory życia zawodowego. Tylko spokojnie! Najpierw może się rozpakuję i zanim powrócę do starych - niekoniecznie dobrych domowych przyzwyczajeń spróbuję na nowo zorganizować ten mój mały świat. Może uda się, żeby było lepiej? Bardziej radośnie, aktywnie, ciekawie i z głową? Dla Syncia warto spróbować coś zmienić. Pisać też będę. Bardzo za tym tęskniłam i na tak długo już na pewno stąd nie zniknę ;) Do "zobaczenia" niebawem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy konstruktywny komentarz mile widziany